Noc prawdy

Komedia obyczajowa z wątkiem kryminalnym o kłopotach pewnej wsi. Ciemną nocą do wioski okrytej klątwą przybywa tajemnicza postać.

Do domu Nowaczek ciemną, deszczową nocą przybywa tajemnicza postać. Wygląda na to, że ktoś dybie na jej życie. Agent Miron podejmuje się ochrony i rozwiązuje wszystkie zagadki. Czy tym razem uda się uwolnić wieś od klątwy? Czy faktycznie jest to gdzieś ukryty skarb? Wszystkie te wątpliwości rozwiejesz po lekturze.

 

Lektura na relaks

20211026_185036

“Noc prawdy”

komedia obyczajowa z wątkiem kryminalnym

 

premiera 27 października 2021 rok

Wydawnictwo LUCKY z Radomia

Redaktor – Halina Bogusz

Okładka – Ilona Gostyńska – Rymkiewicz

ISBN 978-83-66332-81-2

Cytaty

Maliny malinami, ale na przemarznięcie nie ma jak grog.
Tylko słabi zawodnicy poddają się przed gongiem.
Nie mam wpływu na to, czy mnie polubicie.
Bezpiecznie jesteśmy jak szczeniak w lwiej paszczy.

Fragmenty

Prolog... {rozwiń}

Prolog
Dom Nowaków, specjalnie dla nich projektowany, okazały i nowoczesny stał w otoczeniu ogrodu na skraju Wioski Małej. Usytuowany był wręcz bajecznie nad rzeką, nieopodal mostu. Ściana lasu po drugiej stronie rzeki i rząd topoli rosnących wzdłuż drogi prowadzącej przez wieś stanowiły naturalną otulinę dla tego miejsca. A miejsce to nie byle jakie. Jedni mówili, że zaczarowane, inni, że przeklęte, jeszcze inni, że to miejsce mocy. Wszystkie te opinie oparte były na krążącej we wsi legendzie, jakoby właśnie tu początek swój wzięła klątwa wisząca nad mieszkańcami osady. To w tym ogrodzie w dawnych, ale wciąż wspominanych czasach stał dom zielarek… I ogród już nie ten, i po ich domu nie
pozostał ślad, choć starzy gospodarze twierdzą, że do niedawna były tu jeszcze resztki komina. Jedyne co pozostało, to wciąż wisząca nad wsią klątwa rzucona przez posądzoną o czary zielarkę. Nim spłonęła na stosie, przeklęła mieszkańców wsi, fałszywie oskarżających ją o czary. Kto tego dnia skłamie, tego spotka nieszczęście i tak aż do ostatniego pokolenia.
Jest szansa na zdjęcie przekleństwa, ale od wieków
jeszcze się to nie udało. Wyzwanie wydaje się łatwe- wystarczy, by nikt nie skłamał przez jeden szczególny dzień w roku, to jest dzień świętego Nikodema, patrona miłujących prawdę. Jak się jednak okazuje, kłamstwo jest tak wpisane w naturę ludzką, że powstrzymanie się od niego przez dwadzieścia cztery godziny było niemożliwe od tylu lat.
O tym, że wieś jest potępiona, Nowakowie dowiedzieli się po fakcie, to znaczy już po przeprowadzce. Nie wszyscy członkowie rodziny byli w stanie się z tym pogodzić. Po doświadczeniach pierwszego
Dnia Prawdy pani domu, Anna, stwierdziła, że dłużej tu nie pozostanie. Nowakowie porzucili dopiero co założone gniazdo. Na miejscu została ich córka Zuzanna – świeżo upieczona absolwentka politologii- i babcia Joanna. Mrożące krew w żyłach przygody sprawiły, że ich lokatorem został agent służb specjalnych Miron, choć w kwiecie wieku, to teraz już na emeryturze.

Skarb... {rozwiń}

Do uszu mężczyzn zgromadzonych nad dołem doszło głuche łupnięcie o coś szpadla. Kuba zdrapał warstwę ziemi, odsłaniając zbutwiałe deski.
– Brzmi jak skrzynia… I wygląda jak skrzynia – mruknął Bazyli.
Jakub kilkoma energicznymi ruchami odsłonił zawartość dołu.
– Skrzynia – orzekł.
– Czekaj, pomogę ci – Bazyli przykląkł nad wykopem i wspólnymi siłami wyciągnęli ją na powierzchnię.
– Bardzo panom dziękujemy za trud – usłyszeli niespodziewanie. – A teraz wypierdalać.
Zza sławojki wysunęło się w ich kierunku dwóch mężczyzn. Jeden trzymał w dłoniach broń.
– Sami wypierdalajcie – Leszek ani myślał dzielić się znaleziskiem.
– Panowie – pohamował znajomych Miron. – Z bronią się nie dyskutuje. Zachowajcie spokój.

Historia Eulalii {rozwiń}

Właśnie rozstała się z mężem. Poznali się na studiach, razem budowali dom i swoje życie zawodowe. Po kilku latach dorobili się gabinetu weterynarii. Wynajęli pawilonik na peryferyjnym osiedlu, wyposażyli w podstawowy sprzęt i wiodło im się całkiem nieźle. Dzieci nie mieli, bo mąż nie życzył sobie nocnego wstawania, prania pieluch (kto dziś pierze pieluchy?) i przecierania zupek. Eulalia, tuląc i hołubiąc chore zwierzaki, za ich pośrednictwem zaspokajała potrzebę macierzyństwa. Pana męża ciągle gdzieś goniło, chciał mieć coraz lepiej i coraz wyższą pozycję wśród konkurencji i tak w ogóle. Niestety, jego dążenia do podniesienia statusu nie miały pokrycia ani w możliwościach, ani w intelekcie. Były nie miał specjalnie głowy do interesów, za którymi regularnie i bez skutku się uganiał. Rozsądek Eulalii wystarczał za ich dwoje. Jej pracowitość, przedsiębiorczość i przede wszystkim zaangażowanie i serdeczność przysparzały im pacjentów. Gabinet funkcjonował pełną parą. Wszystko było dobrze, ale do czasu.

O kłamstwie {rozwiń}

Kto tego dnia skłamie, tego spotka nieszczęście i tak aż do ostatniego pokolenia. Jest szansa na zdjęcie przekleństwa, ale od wieków jeszcze się to nie udało. Wyzwanie wydaje się łatwe – wystarczy, by nikt nie skłamał przez jeden szczególny dzień w roku, to jest dzień świętego Nikodema, patrona miłujących prawdę. Jak się jednak okazuje, kłamstwo jest tak wpisane w naturę ludzką, że powstrzymanie się od niego przez dwadzieścia cztery godziny było niemożliwe od tylu lat.

Poszukiwania {rozwiń}

Zaczęło zmierzchać, kiedy przez most przy Nowaczkach wlała się do wsi kawalkada samochodów.
Sołtys, który jechał na czele, widząc rozświetlony cały dom, zatrzymał się, by zasięgnąć języka. Za nim ze swoich aut zaczęli wysypywać się pozostali.
– Zaczekajcie, sąsiedzi – powstrzymała ich Babcia. – Zadzwonię do Mirona, niech nam powie, jak najlepiej działać.
– Nie trzeba – usłyszeli za swoimi plecami głos agenta. – Dobrze, że jesteście. Obeszliśmy prawdopodobne miejsca, ale niestety… Proponuję, żeby po pierwsze każdy przeszukał swoje obejście. Tylko porządnie. Bo jeśli usnął albo nie chce się odezwać, to trzeba samemu wszędzie zajrzeć.
– Chłopy, tylko porządnie, do każdej psiej budy – zastrzegł sołtys.
– Na strychy i w każdy kącik każdego zabudowania. Stodoły, komórki, ziemianki, chlewy i obory.
– Kurniki i stajnie też – dodała Gąsowska.
– Żadnej stajni we wsi nie ma – sprostował Kacper.
– To garaże – zripostowała poczmistrzyni.
– Nie czas na przepychanki słowne, rozejdźmy się szukać – wtrącił Leszek.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. W zgromadzonych jakby granat rzucił, rozpierzchli się do aut, a później do swoich obejść…”