Scenariusz z życia

Na nowe życie nigdy nie jest za późno

Debiutancka powieść Anny M. Brengos „Scenariusz z życia” zajęła III miejsce w konkursie literackim Babie Lato organizowanym przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia w edycji z 2013 roku. Zgłoszono rekordową ilość 350 prac, a ich poziom, jak twierdzi jury, był tym razem bardzo wyrównany.

 

Z tej pełnej humoru i błyskotliwych spostrzeżeń historii dowiesz się, że zdrada współmałżonka nie musi oznaczać końca życia, za to może być początkiem zupełnie nowego. Zamiast przytłaczać, może pomóc w rozwinięciu skrzydeł… choćby takich z kraciastego obrusa. I, że według pewnej specyficznej wykładni, kotlet schabowy może uchodzić za prawdziwego mężczyznę.

 

Marta po 27 latach małżeństwa odkrywa, że jest zdradzana. Po zużyciu paczki 200 chusteczek i serii rozmów z przyjaciółką postanawia porzucić rozpamiętywanie porażki i czyniąc zadość sarkaniom męża pisze scenariusz z ich małżeńskiego życia. Różne perypetie związane z rozstaniem, zabiegi przyjaciół, by wesprzeć porzuconą oraz pełne zwrotów akcji losy scenariusza składają się na 277 stron niosącej optymizm powieści.

 

Scenariusz z życia znalazł się wśród półfinalistów Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur.

Zachęcam do lektury

“Scenariusz z życia”

komedia obyczajowa / literatura kobieca

 

premiera: 10 maja 2014

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Pod redakcją: Anna Garbal

Okładka: Karia Korobkiewicz

ISBN: 978-83-10-12577-4

Cytaty

Wiesz, człowiek myśli, że wypadki samochodowe, rak i zdrada małżeńska przytrafiają się wyłącznie innym.
Właściwy autobus przyjeżdża ostatni.
Najdłużej czekasz na coś, co nigdy nie nastąpi.
Chcesz być bezwarunkowo kochana, kup sobie psa.
Gdybyśmy z tego, co zostawiamy na lepsze czasy, korzystały w gorszych czasach, to od razu te złe stałyby się lepsze.
- To znaczy, że mogę zrobić wszystko? - szepnęłam ze zdumieniem.
- Co tylko chcesz – potwierdził mistrz. - Ale pamiętaj, nie próbuj, tylko po prostu rób.
Żeby dokonać czegoś wielkiego, trzeba mieć na to pomysł.
...człowiek jako istota społeczna jest uwikłany w łańcuch wzajemnych uzależnień.
Chcąc być mistrzem, trzeba się zachowywać po mistrzowsku.
Serca nie można złamać, bo to organ miękki.

Fragmenty

Nie byłam pewna, czy to pierwsze objawy klimakterium, czy też moje ciało tak zareagowało na widok, który się przede mną objawił.

Nie byłam pewna, czy to pierwsze objawy klimakterium, czy też moje ciało tak zareagowało na widok, który się przede mną objawił. Najpierw zrobiło mi się gorąco, potem cała krew spłynęła mi do pięt, a na koniec poczułam zawroty głowy i ujrzałam mroczki przed oczami. Musiałam się oprzeć o latarnię. Sama byś tak zareagowała, gdyby to Ciebie dotyczyło. W biały dzień, w ostrych barwach i prawie na wyciągnięcie ręki – a na pewno w odległości celnego rzutu kamieniem! – miałam przed oczami mojego Bogusia, który właśnie zajechał moim samochodem przed obcą klatkę schodową. Wyszła stamtąd obca kobieta… No, może nie do końca kobieta, bo prawie dziecko, w każdym razie na pewno poniżej trzydziestki. I nic by nie było w tym zdarzeniu szokującego, gdyby nie to, że mój mąż wyskoczył w lansadach z samochodu, żeby wylewnie (zbyt wylewnie!) powitać to coś płci niewątpliwie żeńskiej. Ona wdzięcznym ruchem zarzuciła mu ręce na szyję, zadarła nóżkę obutą w niebotyczną szpilkę i na oczach całego miasta zaczęli się całować. Okej, niechby na oczach całego miasta, ale dlaczego na moich?

Ja stałam po jednej stronie ulicy, nomen omen Poznańskiej[1], oparta o latarnię, a po drugiej stronie jezdni jakaś niezawodowa, za przeproszeniem, migdaliła się z moim mężem. „Byłym – stwierdziłam – od teraz na pewno byłym…”.

Nie zemdleć. Tylko nie zemdleć. Gdybym zemdlała, przyniosłabym sobie wstyd, a im satysfakcję. Oddychać głęboko… Latarnio, podporo ty moja, dzięki za pomoc w ciężkiej chwili.

Skończyli się obściskiwać i wsiedli do samochodu, a bez ich gruchania stolica znowu zaczęła przypominać cywilizowane europejskie miasto. Nieco się uspokoiłam. Już bez obawy, że skończę jak fortepian Szopena, oderwałam się od latarni i zebrałam najpierw rozsypane zakupy, które wypadły mi z rąk, a potem myśli. Mordercze myśli. Znów poczułam uderzenie gorąca, tym razem ze złości.

Tylko skończony głupiec wysyła żonę w miejsce, w którym się umówił z kochanką.

Że co? Że wyrzuciłam męża z domu? Mylisz się. Ja naprawdę tylko pomogłam mu podjąć decyzję, która dojrzewała w jego „sercu i umyśle” od jakiegoś czasu.

Że co? Że wyrzuciłam męża z domu? Mylisz się. Ja naprawdę tylko pomogłam mu podjąć decyzję,
która dojrzewała w jego „sercu i umyśle” od jakiegoś czasu.
Uważasz, że postąpiłam pochopnie? Że jeszcze istniała szansa,
żeby się między nami ułożyło? A niby według jakiego wzoru
miałoby się ułożyć? Jaki schemat przyjęlibyśmy za tydzień,
miesiąc, rok? Mielibyśmy udawać, że nic się nie wydarzyło? Ja
grzecznie wracałabym po pracy do domu, gotowała mężowi
obiadek i czekała, kiedy wróci (o ile wróci) i skąd? On wracałby
(skądś, w końcu), zjadał odgrzany obiadek, siadał przed
telewizorem z pilotem w ręku, a po zakończeniu wieczornego
filmu mył zęby i kładł się spać odwrócony do mnie plecami?
Nasze rozmowy ograniczałyby się do wymiany informacji:
„Kup papier toaletowy, bo się skończył”, „Czy był listonosz?”,
„Kto jutro odbierze Piotrusia z przedszkola?”. I oboje mielibyśmy
gdzieś z tyłu głowy, że życie (okej, życie szczęśliwych
ludzi) powinno wyglądać zupełnie inaczej?
A może wybralibyśmy taki schemat, w którym mój mąż,
lew, uwięziony w okowach przysięgi małżeńskiej, zacząłby
chodzić tam i z powrotem po klatce – do czasu, kiedy zgromadzona
w nim żądza wolności wybuchnęłaby agresją prze-
ciwko… mnie… jemu… Bogu ducha winnym ludziom z otoczenia?
Moglibyśmy tkwić w tym miejscu, w którym znaleźliśmy
się zaledwie kilka kartek wcześniej, okazując sobie w najlepszym
wypadku obojętność, jeśli nie rodzącą się z minuty na
minutę nienawiść. A przecież oboje zasługiwaliśmy na miłość.
Boguś swoją prawdopodobnie znalazł w ramionach tego wieszaka
na przykrótkie płaszczyki. I niech mu to uczucie rozkwita.
A ja bez miłości nie chciałam z nim być. Mąż i miłość
albo nic – taki pakiet nierozerwalny.
A już na pewno nie chciałabym, żeby był ze mną z litości.
Litość jest gorsza od nienawiści. W każdym razie nie da się
z nią walczyć. Można uznać mnie za grubą, głupią, brzydką,
ale nie pożałowania godną. Litości, szczególnie tej mężowskiej,
mówię „nie”.
Jeśli Boguś jeszcze nie był pewien, czego chciał, to od tej
pory miał się nad tym zastanawiać przy Konferencji.

A czym właściwie jest męskość? Gdyby uprościć definicję do zdolności prokreacji, męskość ograniczyłaby się do samczości.

A czym właściwie jest męskość? Gdyby uprościć definicję do zdolności prokreacji, męskość ograniczyłaby się do samczości.
A przecież mężczyzna to nie tylko samiec. Więc kto?
Z etosu rycerstwa jawi się nam facet jako opoka, ostoja i silne
ramię dające wsparcie płci niewieściej. Skoro tak, to faktycznie,
Wojtek się nie spełnił. Za to ja się spełniłam, robiąc za laskę.
Sensu stricto. To znaczy, że to ja tego dnia byłam facetem
(nie mylić z samcem). Prawdziwy mężczyzna ze mnie… Że co?
Przesadzam? A kim według Ciebie jest prawdziwy mężczyzna?
Ten, który zarabia na utrzymanie swojej rodziny? Okej.
Możemy przyjąć taką wykładnię, ale znów okaże się, że więcej
męskości mierzonej taką miarką jest po stronie dam. Daleko
nie szukając, znów wychodzi na to, że w moim domu to ja
przez ostatnie lata byłam facetem. No nie! Może poszukajmy
jeszcze jakichś innych cech szczególnych. Mięśnie! Mężczyzna
jest umięśniony! Znaczy taki, który o siebie dba. Jednak skoro
za miarę męskości uznamy tkankę mięśniową, to kotlet schabowy
jest supersamcem alfa.
Kurczę, jak poznać prawdziwego mężczyznę?
Zaraz, zaraz, nie: jak poznać, bo mi zaraz podpowiedzą, że
przez internet, tylko: po czym poznać?
Po czynach ich poznacie!
Co czyni faceta męskim? To, że leje w mordę za krzywe
spojrzenie? Dziś poza marginesem nikt już nie leje, a trzeba
przyznać, że margines to nie są prawdziwi mężczyźni, tylko
popaprani.
Niestety, nigdzie nie napisano, co powinien zrobić mężczyzna,
żeby być prawdziwym. Za to jest przez tradycję usankcjonowane,
czego na pewno robić nie powinien. Na przykład
na drutach. A znam jednego, powiedziałabym, wymarzonego
faceta, który robi na drutach. Facet! Prawdziwy! Nie żaden
zniewieściały pantoflarz, tylko prawdziwy macho. Drutami
odreagowuje stres. Przynajmniej tak twierdzi.
Mawiają, że prawdziwy facet nigdy nie płacze. Nie zgadzam
się. Uważam, że prawdziwy facet w życiu płacze przynajmniej
raz. Oczywiście, kiedy ma powód.
Facet nie depiluje nóg… No, chyba że jest pływakiem,
a pływacy to przecież mężczyźni, w większości nawet przystojni
i pomimo gładkości ciała trudno im odmówić męskości.
Czy od każdej męskiej reguły są jakieś wyjątki? Bo moje
pokrętne myślenie doprowadziło mnie do takiego miejsca,
w którym okazało się, że to ja jestem prawdziwym facetem.
Skoro sama jestem prawdziwym facetem, to na co mi
facet?