Dzień prawdy

Lekka komedia o kłopotach pewnej wsi. O tym jak klątwa utrudnia życie jej mieszkańców i jak Zuzanna z Babcią walczą z mafią.

Rodzina Nowaków, chcąc odpocząć od interesów i miejskiego gwaru, przeprowadza się do nowej willi na wieś. Miało być cicho i spokojnie. Nic bardziej mylnego…
Nad wsią zawisła rzucona cztery wieki temu klątwa. Działa przez jeden dzień w roku. Rodzice dezerterują przed nią w popłochu. Na placu boju zostają Babcia i Zuzanna. W ich beztroskie życie wkradają się działania lokalnej mafii. Kim jest ofiara znaleziona w lesie i tajemniczy rycerz na czarnym motocyklu? Czy Nowaczkom uda się uwolnić mieszkańców wsi od groźnej szajki i od klątwy?

 

Lektura na relaks

20210524_171715a

“Dzień prawdy”

komedia obyczajowa z wątkiem kryminalnym/
książka na urlop

 

premiera 25 maja 2021 rok

Wydawnictwo LUCKY z Radomia

Redaktor – Halina Bogusz

Okładka – Ilona Gostyńska – Rymkiewicz

ISBN 978-83-66332-48-5

Cytaty

Przyjaciele to nie bielizna, żeby zmieniać, jak się znosi
Tylko słabi zawodnicy poddają się przed gongiem.
Życie jest wypadkową wszystkich decyzji, jakie w nim kolejno podejmujesz. Jeśli nie przydarzy ci się jakaś niespodziewana choroba, to nawet nieszczęśliwy czy szczęśliwy wypadek się zdarza, bo zdecydowałaś, że w danej chwili znajdziesz się tym konkretnym miejscu.

Fragmenty

Strachy na lachy... {rozwiń}

Wy nietutejsi, to nie wiecie, a sąsiady pewno nie chciały straszyć… Bo ten wasz dom to na miejscu zielarek stoi. Tam bliżej drogi do niedawna były pozostałości ich komina. To przeklęte miejsce. I cała wieś przeklęta. Ale co ja tu będę siał popelinę po próżnicy. Pożyjecie, zobaczycie… Albo i nie. Bo na miastowych klątwa może nie zadziała. Szczęść Boże…

Na widok nadpalonej synowej... {rozwiń}

Na widok nadpalonej synowej Babcia Joanna, siedząca do tej pory na uboczu i sącząca kolejne porcje winka, odstawiła kieliszek, wzniosła oczy do nieba i wywołując konsternację wśród gości, gromkim głosem jęła się wykłócać z jego głównym lokatorem:
– No, tu już chyba trochę przesadziłeś. Rozumiem koszule sąsiada, rozumiem moje okulary, ale żeby mi spalić synową, to już przegięcie.
To rzekłszy, zabrała wiszący na krześle sweterek i zdecydowanym krokiem opuściła towarzystwo.

Znalezisko w trakcie grzybobrania {rozwiń}

Rozeszli się w szeroką tyralierę, będąc od siebie oddaleni w zasięgu głosu i wzroku, pilnując, żeby się nie zgubić. Pomagał im w tym Rysiek, biegając pomiędzy nimi, jakby sprawdzał listę. Grzybów co prawda nie było wiele, ale trafiały się z taką częstotliwością, żeby zachęcać do dalszego poszukiwania. Zuzanka stwierdziła, że bez względu na to, ile znajdzie, i tak będzie to bardzo miły poranek. Jak każdy mieszczuch zachwycała się majestatem lasu, jego kolorami, zapachami i odgłosami. Jedynie nierówny teren i wszechobecne pajęczyny psuły jej wrażenie. Potykała się na górkach i dołkach, kijem odgarniała
86
pajęcze sieci. Choć pozostali towarzysze grzybobrania byli od niej daleko, to miała poczucie ich obecności i nie bała się ani lasu, ani odosobnienia.
Do czasu.
Biegający między nimi pies właśnie znalazł się w pobliżu Zuzanny. W ciągu całej wyprawy zadowolony, wymachujący ogonem, z radosnym błyskiem w oku, raptem zatrzymał się, zjeżył sierść i uniósł przednią łapę w myśliwskim geście wystawiania zwierzyny. Chwilę trwał w bezruchu, po czym warknął złowieszczo. Zuzance serce zamarło. Nie wiedziała, jakie zagrożenie się pojawiło, jednak z zachowania psa wywnioskowała, że dzieje się coś złego. Rysiek przywarł do ziemi i powoli, jakby się skradając, zmierzał w kierunku ogromnej karpy. Zuza, wstrzymując oddech, śledziła jego poczynania. Wyglądało na to, że pies w pewnym momencie się rozluźnił, obiegł dookoła jakąś stertę nie wiadomo czego, zatrzymał się nad nią i krótko szczeknął, jakby nawołując, żeby podejść i podziwiać jego znalezisko. Z wielkim niepokojem, rozglądając się na boki, Zuzanka zbliżyła się do psa. To, co zobaczyła, wywołało niekontrolowany, choć stłumiony krzyk.
– Jezus, Maria!

Nocni złodzieje {rozwiń}

Rysiek zatrzymał się przy drzwiach na taras, „wystawił zwierzynę” i warknął.
Zuza wytężyła wzrok i w ciemnościach dostrzegła skradający się cień. Przeraziła się nie na żarty. W pierwszej chwili rozejrzała się za czymś, co mogłoby jej posłużyć jako broń. Złapała łopatkę z wyposażenia kominka. Z ciężkim argumentem w ręku poczuła się trochę pewniej, jednak nadal kombinowała, w jaki sposób unieszkodliwić włamywacza. Nic nie przychodziło jej do głowy. Zdawała sobie sprawę, że sama, a nawet z Baacią, nie poskromi złoczyńcy. Tym bardziej że może być uzbrojony. Jak na złość telefon zostawiła na górze i nie miała jak wezwać pomocy. Była bliska załamania, gdy niespodziewanie uruchomiły się zraszacze. Intruz wstrząsnął się i zaklął. Zuzce przemknęło przez myśl, że może uda jej się spłoszyć złoczyńcę, wykorzystując efekt zaskoczenia. Dopadła do tablicy rozdzielczej i włączyła oświetlenie ogrodu. Tym razem napastnik nawet nie zdążył krzyknąć. Zatańczył w konwulsjach i padł na ziemię jak marionetka odcięta od sznurków. Równocześnie huknęło i zgasły wszystkie światła oraz wyłączyło się nawadnianie. Zuzanna aż podskoczyła. W jednej chwili przy jej boku pojawiła się biała zjawa w powłóczystej szacie. Nie był to żaden duch, tylko zaalarmowana hałasem Babcia w swojej za dużej koszuli nocnej. W ręku dzierżyła szklaną pozytywkę „śnieżną kulę” wielkości głowy niemowlaka – jedyne narzędzie obrony, jakie miała pod ręką w swoim pokoju.